Mały przerywnik w przeprowadzce :). Teraz mieszkam sobie w Łodzi i
postanowiłam odwiedzić Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne. Muzeum te
znajduje się na Placu Wolności. Jest jednym z lepszych muzeów
archeologicznych , jakie widziałam w Polsce. Ekspozycje są przedstawione
w ciekawy sposób, nawet schodki są zagospodarowane, czytelne opisy,
wszystko dobrze oświetlone. Na każdym kroku znajdują się ekrany z
interaktywną prezentacją na temat każdego okresu.
Dla amatorów numizmatyki jest oddzielny 3 pokojowy dział monet ze wszystkich okresów :).
Tu link do wszystkich zdjęć jakie zrobiłam w muzeum :Galeria Muzeum Łódź
Po obejrzeniu efektów farbowania brzozą u Olof stwierdziłam , że trzeba
ten materiał jeszcze raz przerobić. Moje farbowanie brzozą było co
najmniej liche, delikatny odcień zgniłej zieleni i żółci. Poczytałam
trochę na temat farbowania brzozą i zmieniłam dwa elementy, które wyszły
na lepsze.
1. Użyłam liści brzozy wczesno-wrześniowej. ( wcześniej
użyłam dopiero co rozwiniętych listków brzozy, podobno na farbowanie
najlepsza jest sierpniowa :) )
2. Do gotowania dodałam łyżeczkę ałunu.
Efekt wyszedł śliczny , zależnie od pierwotnego koloru wełny nasycenia żółtego koloru były różne :).
Kolejna roślina doskonała do farbowania. Nie potrzeba dużo tego
składnika, wystarczy kilka główek zasuszonych kwiatów oraz trochę
świeżych liści.
Wywar gotowałam około godzinki , także godzinę
farbowałam w tym wywarze później wełnę.
Tak wygląda wrotycz.
Tak wygląda zrobiona przeze mnie nitka, której kawałek pofarbowałam.
(nie zaprawiana ałunem)
To są wszystkie nitki, które wzięłam do farbowania wraz z runem.
Zaprawiane ałunem były 3 motki, największy i dwa znajdujące się pod nim.
Najpierw wszystko zostało namoczone.
Tu wszystko wyjęte zaraz po farbowaniu.
A tu już wszystko ładnie wysuszone :)
Z wyczesanego runa od razu zrobiłam niteczkę,
jak widać nie ma różnicy w kolorze czy najpierw farbujemy, a potem przędziemy, czy też odwrotnie.
(Zdjęcie trochę za blade , w rzeczywistości bardziej żywe kolory)
Ostatnio usilnie poszukiwałam przeróżnego rodzaju czesanek lub zwykłego
runa owczego do ćwiczenia coraz to lepszych nitek , niestety nic nie
mogłam znaleźć. Poza tym Alicja podkreślała , że czesanka , maszynowo
ułożona nie oddaje efektu ręcznie wyczesanej wełny , pokrytej jeszcze
naturalnym tłuszczem owcy. Przypomniało mi się wtedy o pewnej starej
skórze, używanej do siedzenia na wyjazdach, która włosie miała w dobrym
stanie , natomiast skóra, na której się utrzymywało rozlatywała się w
rękach. Niestety nie posiadam czesaków, a nie mam niestety teraz
materiałów, do zrobienia historycznych, dlatego zostałam zmuszona do
czesania wszystkiego szczotką ... dla kota :). Efekt jednak był
zadowalający , najpierw wełnę wyczesałam usuwając zanieczyszczenia, a
następnie odcinałam kawałki skóry. :) Nitki z wełny wychodzą bardzo
mocne, lecz troszkę 'poczochrane' ( co jakiś czas wystają pojedyncze
włoski) . Nitki z tak przygotowanej wełny robi się jedynie odrobinkę
trudniej , niż z przygotowanej czesanki.
po lewej kawałki futra, po prawej samo wyczesane włosie.
Co robić kiedy nuda pożera człowieka, deszcz leje za oknem i nie ma nic
ciekawego do roboty ? Można porobić piękne maczane świeczki, które po
zapaleniu wypełnią dom słodkim zapachem miodku :D. Jak zrobić takie
cudeńka ? Bardzo prosta sprawa . Przygotowujemy sobie warkoczyki
zaplecionej z lnianej dratwy oraz topimy wosk w wysokim słoiku (
najlepiej w wysokim i wąskim).
Wosk w słoiku roztapiamy w kąpieli wodnej, tak jak przy wygotowywaniu
słoików z ogórkami. Następnie moczymy knot z dratwy w wosku , moczymy w
zimnej wodzie wycieramy i formujemy świeczkę. Następnie znów maczamy w wosku , by uzyskać kolejną warstwę, po każdym zamoczeniu świeczki w wosku , zamaczamy ją w zimnej wodzie ,by ta szybciej wyschła. Trzeba jednak pamiętać, by wytrzeć świeczkę po każdym zamoczeniu w wodzie, by nie zrobiły się pod kolejną warstwą brzydkie bąbelki z wodą. Następnie zawieszamy świeczki, o takiej grubości jakiej chcemy i czekamy, aż wyschnął do końca i będą miały cudowny kolor i wygląd. :)
Informację i znaleziska na temat przęślików i wrzecion szukałam już
dawno - jednak pierwszy raz styczność z pracą na wrzecionie miałam
dopiero na Cedynii. Dzięki warsztatom Alicji mogłam poduczyć się
robienia nici. Niestety początki z wrzecionem wcale nie są łatwe i
efekty nie zawsze są zadowalające. Nitki są za grube lub za cienkie,
pękają, nie są równej grubości , są przekręcone lub wręcz odwrotnie.
Pierwsze starania wyglądały tak (zdjęcia Oli):
Po warsztatach na Cedynii miałam dużą przerwę, którą zmieniła wizyta u Oli i wyjazd na Trzcinicę :D. Dostałam od kochanego Trolla patyczek po pędzelku ( idealny do wyrzeźbienia sobie wrzeciona ) oraz sama na Trzcinica postanowiłam ulepić i wypalić kilka przęślików . Kręcąc wrzecionem marnując kolejną czesankę Oli chciałam rzucić wszystko do ognia, gdy w pewnej sekundzie załapałam każdy ruch pozwalający na zrobienie cienkiej , równej i wytrzymałej nici :D .
Teraz moje nitki wyglądają o niebo lepiej ( dwie pierwsze motki to nitki początkowe - pierwsza zrobiona na Trzcinicy, natomiast druga to dziewicza nitka na Cedynii. , pozostałe nitki to efekt podpatrywania Oli u niej w domku i obecnego stanu rzeczy :) )
Jak widać teraz nitki są cienkie i równe :)
Wypalone przęśliki wyglądają tak:
A Tu w prezencie dorzucam parę znajdek zarówno wrzecion jak i przęślików. Wśród nich możemy zobaczyć dwie szkoły nakładania przęślików na wrzeciono - nasadzone od dołu bądź od góry.