Ostatnio usilnie poszukiwałam przeróżnego rodzaju czesanek lub zwykłego
runa owczego do ćwiczenia coraz to lepszych nitek , niestety nic nie
mogłam znaleźć. Poza tym Alicja podkreślała , że czesanka , maszynowo
ułożona nie oddaje efektu ręcznie wyczesanej wełny , pokrytej jeszcze
naturalnym tłuszczem owcy. Przypomniało mi się wtedy o pewnej starej
skórze, używanej do siedzenia na wyjazdach, która włosie miała w dobrym
stanie , natomiast skóra, na której się utrzymywało rozlatywała się w
rękach. Niestety nie posiadam czesaków, a nie mam niestety teraz
materiałów, do zrobienia historycznych, dlatego zostałam zmuszona do
czesania wszystkiego szczotką ... dla kota :). Efekt jednak był
zadowalający , najpierw wełnę wyczesałam usuwając zanieczyszczenia, a
następnie odcinałam kawałki skóry. :) Nitki z wełny wychodzą bardzo
mocne, lecz troszkę 'poczochrane' ( co jakiś czas wystają pojedyncze
włoski) . Nitki z tak przygotowanej wełny robi się jedynie odrobinkę
trudniej , niż z przygotowanej czesanki.
po lewej kawałki futra, po prawej samo wyczesane włosie.
Co robić kiedy nuda pożera człowieka, deszcz leje za oknem i nie ma nic
ciekawego do roboty ? Można porobić piękne maczane świeczki, które po
zapaleniu wypełnią dom słodkim zapachem miodku :D. Jak zrobić takie
cudeńka ? Bardzo prosta sprawa . Przygotowujemy sobie warkoczyki
zaplecionej z lnianej dratwy oraz topimy wosk w wysokim słoiku (
najlepiej w wysokim i wąskim).
Wosk w słoiku roztapiamy w kąpieli wodnej, tak jak przy wygotowywaniu
słoików z ogórkami. Następnie moczymy knot z dratwy w wosku , moczymy w
zimnej wodzie wycieramy i formujemy świeczkę. Następnie znów maczamy w wosku , by uzyskać kolejną warstwę, po każdym zamoczeniu świeczki w wosku , zamaczamy ją w zimnej wodzie ,by ta szybciej wyschła. Trzeba jednak pamiętać, by wytrzeć świeczkę po każdym zamoczeniu w wodzie, by nie zrobiły się pod kolejną warstwą brzydkie bąbelki z wodą. Następnie zawieszamy świeczki, o takiej grubości jakiej chcemy i czekamy, aż wyschnął do końca i będą miały cudowny kolor i wygląd. :)
Informację i znaleziska na temat przęślików i wrzecion szukałam już
dawno - jednak pierwszy raz styczność z pracą na wrzecionie miałam
dopiero na Cedynii. Dzięki warsztatom Alicji mogłam poduczyć się
robienia nici. Niestety początki z wrzecionem wcale nie są łatwe i
efekty nie zawsze są zadowalające. Nitki są za grube lub za cienkie,
pękają, nie są równej grubości , są przekręcone lub wręcz odwrotnie.
Pierwsze starania wyglądały tak (zdjęcia Oli):
Po warsztatach na Cedynii miałam dużą przerwę, którą zmieniła wizyta u Oli i wyjazd na Trzcinicę :D. Dostałam od kochanego Trolla patyczek po pędzelku ( idealny do wyrzeźbienia sobie wrzeciona ) oraz sama na Trzcinica postanowiłam ulepić i wypalić kilka przęślików . Kręcąc wrzecionem marnując kolejną czesankę Oli chciałam rzucić wszystko do ognia, gdy w pewnej sekundzie załapałam każdy ruch pozwalający na zrobienie cienkiej , równej i wytrzymałej nici :D .
Teraz moje nitki wyglądają o niebo lepiej ( dwie pierwsze motki to nitki początkowe - pierwsza zrobiona na Trzcinicy, natomiast druga to dziewicza nitka na Cedynii. , pozostałe nitki to efekt podpatrywania Oli u niej w domku i obecnego stanu rzeczy :) )
Jak widać teraz nitki są cienkie i równe :)
Wypalone przęśliki wyglądają tak:
A Tu w prezencie dorzucam parę znajdek zarówno wrzecion jak i przęślików. Wśród nich możemy zobaczyć dwie szkoły nakładania przęślików na wrzeciono - nasadzone od dołu bądź od góry.
Jako ,że orzechy włoskie jeszcze nie dojrzały , a Michał narzekał na
kolor swoich wełnianych, wygranych rękawiczek postanowiłam pobawić się i z
tym barwnikiem :) . Do obranych i pociętych orzechów wrzuciłam 3 motki
wełny 100% oraz wełniane filcowe rękawiczki. Dwie zaprawiane ałunem i jedna niezaprawiana. I tu ałun
także nie wpłynął na intensywność koloru. Dwa motki wełny gotowałam
ponad godzinę ( ciemniejszy kolor wełny) , natomiast rękawice oraz
mniejszy kawałek białej wełenki zaledwie pół godzinki. Wszystko
zostawiłam w garnku do ostygnięcia. Poniżej zdjęcia przedstawiające
efekty farbowania.